Demotywatory jako pokuta

Internet to nie jest kraj dla subtelnych ludzi. Nie dla niegruboskórnych, nie dla tych, którzy się przejmują. Nie dla tych, którzy nie umieją odróżnić dobra od zła, prawdy od fejka, oryginału od copypasty. Czyli nie dla większości z nas. A przynajmniej nie dla mnie.

Dlatego też ważne jest, żeby po internecie się szwendać jak najmniej… no, może nie literalnie w ogóle, bo to byłby już rozwód ze światem (choć ten motyw też będę chciał poeksplorować na „Myślniku”), ale ważne jest, żeby się po nim szwendać rozsądnie. Bo jak się kończy nierozsądek, to wiadomo: kiedy rozum śpi, budzą się flejmy. I niech pierwszy rzuci w ten profil kamieniem ten, kto raz zdecydował i nigdy nie złamał postanowienia, że nie obejrzy już w internecie nic głupiego, że nie da się wessać shitstormowi, że nie będzie czytał hejterskich komentarzy, słowem, że nigdy nie da się wciągnąć w bagienko internetu.

To jest niewykonalne… ale na szczęście jest na to sposób. Jest nawigacja na drogę do Damaszku, metoda na otrzeźwienie. Jest sposób na chluśnięcie wodą w twarz, na przywrócenie proporcji. Jest prościutki trik, który chciałbym polecić wszystkim zainteresowanym. Jaki? Otóż: to co chcemy w internecie przeczytać, sprawdzić, dowiedzieć się – owszem, czytajmy, sprawdzajmy, dowiadujmy się. Oczywiście. Ale zamiast wędrować się bez celu po dalekich, żenujących stronach, zamiast bezmyślnie skrolować newsfeedy, zamiast ładować się z głową w miejsca, których nie powinno się tykać kijem, zamiast robić te wszystkie antyskuteczne i depresyjne rzeczy, wybierzmy sobie jakąś jedną stronkę, na której króluje niski i brzydki content i wyznaczmy sobie kwadrans dziennie na jej regularne studiowanie.

Ja osobiście najbardziej lubię Demotywatory.pl. Dla tych, którzy nie wiedzą (szczęśliwi i błogosławieni! do Was należy królestwo niebieskie [a przynajmniej królestwo internetu]), to jest, formalnie rzecz biorąc, witryna humorystyczna. Ludzie wrzucają tam obrazki z podpisami. I potem co lepsze trafiają na stronę główną, a co gorsze zostają w „poczekalni”, a potem trafiają do archiwum. Tyle teorii. Praktyka jest bowiem taka, że demotywatory, tak jak i kwejki i inne podobne strony, stały się synonimem badziewia, czy wręcz ściekiem polskiego internetu, w którym zbiera się to, co najgłupsze, a przynajmniej najbardziej przaśne.

Takich miejsc jest oczywiście wiele (do wyboru do koloru, a raczej do wyboru do czerni), ale ja akurat demotywatory kocham miłością pierwszą i czystą. Jestem też po troszę panteistą i uważam, że nie należy skreślać do zera i dyskryminować co do medium. Wszędzie może się trafić coś dobrego. I owszem, trafia się również na demotywatorach – sam parę razy przytaczałem je na swoich stoikach . Na demotach można przecież znaleźć nawet ilustracje do „Prześnionej rewolucji”:

1460312754_wfolhv_600[źródło]

Niemniej, takie błyskotliwostki to tylko ułamek contentu demotywatorów, kwejków i im podobnych. Reszta, czyli jakieś 99%, to jest, w najlepszym razie, zamulający, zniechęcający szlam. Stronki, które stworzono dla humoru, a na których akumuluje się programowo nieśmieszny miał, nierzadko wulgarny czy jawnie rasistowski, a na ogół po prostu prostacki. To tam znajdziemy rzeczy tak przaśne ,jak przaśny potrafi być tylko internet. Rzeczy z rzenująco ortografiom ,i niechlujną       interpunkcją ,fatalnie przetłumaczone, albo i tylko wpół-przetłumaczone z angielskiego. Jakieś kompletnie odlotowe paranaukowe pseudowywody, jakieś niedziałające rozwiązania nieistniejących w Polsce problemów. Wybite helveticą hasła, które mają coś mówić o Polsce, a które zilustrowane są lepką fotką z shutterstocka, na której absolutnie każdy szczegół – od ubrań na ludziach, po gniazdka na ścianie – krzyczy że to zdjęcie zrobiono w USA. Dramat w kosmosie. Upadek, a przynajmniej zawieszenie rozumu i godności człowieka.

Po co zatem czytać? Po co w ogóle tam wchodzić? Bo warto wchodzić! Ja sam mam od kilku miesięcy kilka takich stron otwartych stale w przeglądarce i regularnie, codziennie na nich bywam. Ale po co?

Jest w tym sens i logika. Jest i historyczny precedens. W „Rublowie” Andrieja Tarkowskiego tytułowy bohater zabija Tatara, który próbował zgwałcić Duroczkę, a potem zabiera ją ze sobą do klasztoru andronikowskiego, żeby stale mieć przed oczami przypomnienie o grzechu morderstwa, który popełnił… i do tego się właśnie idealnie nadają się demotywatory, kwejki czy co tam lubimy najbardziej.

Badziewie skoncentrowane jest świetną przestrogą, ale i odtrutką na badziewie internetu i życia w ogóle. To jest doskonała przypominajka, że większość treści, na które się natkniemy, to jest zamuła, dno, strata czasu. A skoro tak, to proponuję tę właśnie strategię: zamiast zdawać się na niełaskę przypadkowych trolli i hejterów, zamiast zdawać się na kaprysy newsfeedu, bądźmy proaktywni i sami wyznaczmy sobie codzienną dawkę szlamu. To będzie „nasze”. Będziemy mieć to pod kontrolą. I skutecznie nas to wyleczy z marnotrawienia czasu na shitowych stronach, z wdawania się w ponure flejmy, z bezproduktywnego włóczenia się po krańcach internetu. To działa – sprawdzone info!

Patrząc jeszcze inaczej: masz poczucie, że chodzenie po internecie i w ogóle bycie online niepokojąco często przypomina brodzenie w nieczystościach? Masz poczucie, że siedzenie na społecznościówkach, to trochę tak, jakby rurę z szambem mieć podłączoną do głowy? Świetnie. Ja też tak mam. Ale po co w takim razie bawić się z wersją rozwodnioną, skoro można sięgnąć po czysty ekstrakt? Jak mawiał Elzenberg, każda idea jest mocniejsza od rozwodnionej wersji siebie samej. Żeby się przekonać, że większość internetu to porażka, nie musimy zamulać na wallach i patrzeć jak toną w sporach fora. Wystarczy wejść na odpowiednią stronkę – i mieć to wersji wysokostężonej. I uzyskać memento w minutę.

Polecam ten sprawdzony sposób i polecam również ten „Myślnik”. Nie jest on, rzecz jasna, od tego, żeby zaproponować Wam kawałek internetu, którego się nie trzeba wstydzić. Nie jest moją ambicją być na cokolwiek i dla kogokolwiek odtrutką. Mam tylko nieśmiałą nadzieję, że „Myślnik” nie stanie się dla nikogo pokutą. I że mnich Andrzej da kiedyś okejkę.

screen-shot-2016-11-16-at-12-11-04

*

rysunek pióra, towarzyszący zapisowi na stoicki newsletter

Podobają Ci się moje teksty? Pozwól, że będę pisał do Ciebie częściej — zapraszam na maila!

    1. Piotr Stankiewicz

      Ogień i moc! Z tą helveticą to mam wrażenie że to trochę już taki pół-idiom, w sensie, utarta fraza, że helvetica i fotka = głupia porada życiowa.

  1. Sens odnaleziony ale nie było łatwo…. a raczej męcząco…. pokuszę się, że troche przerost formy nad treścią (po co?) i do końca nie dotrwałam. I bynajmniej nie z tego powodu że wolę zmieloną do 3 zdań papkę z demotywatorów ? Po prostu nie lubię ze skrajności w skrajność.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top