Nigdy nie jesteś sam, cz. I

Cześć! Dzisiaj zaczynamy nowy cykl. Ma on być dla nas wszystkich podbudową i wsparciem w trudnych chwilach.

Idea jest bardzo prosta. Będą to po prostu historie, które przypominają, że bezproblemowe fruwanie od sukcesu do sukcesu dzieje się jedynie na łamach mediów społecznościowych. W realu każdy z nas szarpie się z tysiącem problemów, a przede wszystkim szarpali się z nimi również ci ludzie, których dzisiaj uznajemy za wielkich i sławnych. Oni też — to jest główna myśl tutaj.

Mam nadzieję, że nie będzie to pseudomotywacyjne pop-gówno (kto jest tegoż złakniony — polecam całą resztę internetu), tylko autentycznie wzmacniające, egzystencjalne treści. Proszę też o Waszą pomoc, bo sam wszystkiego nie ogarnę. Ślijcie po prostu (najlepiej tutaj) linki, cytaty i pomysły co i o kim warto by tutaj napisać. Zależy mi, żeby to były postacie możliwe różnorodne, z różnych zawodów, stron życia, stron świata.

Wszystko w formie cytatów, z biografii, ze wspomnień, z różnych takich. A tytuł nie jest oczywiście przypadkiem. Nigdy nie jesteś sam — tak właśnie nazywał się rozdział „Sztuki życia według stoików” poświęcony tej właśnie sprawie. Nie jesteśmy sami w naszych problemach. I mali i wielcy przechodzili i przechodzą przez to samo.

Zaczynamy!

 *

Przed Wami Włodzimierz Wysocki (1938–1980), człowiek-legenda, najsłynniejszy chyba artysta Związku Radzieckiego. Oto jak jego życie wspominała żona (jedna z żon), Marina Vlady:

„…bezustanne nękanie, wyczerpująca presja, której ofiarą padają zwykli ludzie, przebijanie się przez mur z waty, jak to nazywasz, zmaganie z anonimowymi urzędnikami, od których często zależy kariera, życie osobiste, wolność słowa. Pamiętam godziny strasznego napięcia w Teatrze na Tagance, kiedy Jurij Lubimow ze swym zespołem pokazywał nowy spektakl urzędnikom od kultury. Ludzie ci mogą jednym słowem obrócić wniwecz wiele miesięcy pracy i nie odmawiają sobie tej przyjemności. Co trzecie przedstawienie Taganki nie ujrzało światła dziennego. Twoje koncerty odwoływano dosłownie w ostatniej chwili, najczęściej pod pretekstem choroby, co doprowadzało cię do szału (nie dość, że nie pozwalali ci śpiewać, to jeszcze ciebie obarczali odpowiedzialnością). Piosenki, które komponowałeś do filmu, cenzurowano i wycinano przed samą premierą, przez co publiczność oglądała utwory zubożone, kalekie. Teksty wytrwale posyłane do rozmaitych redakcji i wydawnictw uparcie wracały do nadawcy z uprzejmie sformułowaną odmową”.

*

A oto Konstanty Ildefons Gałczyński (1905-1953), jeden z najsłynniejszych polskich poetów XX wieku. Oto co działo się w jego życiu po V Zjeździe Literatów w 1950 roku:

„Uwagi politruka Ważyka równały się śmierci cywilnej. I taka nastąpiła. Wokół Konstantego zrobiło się całkiem pusto. Został tylko druh z lat młodości, Aleksander Maliszewski. Przyszedł całkowity zakaz druku, występów w radiu, spotkań z czytelnikami. Żadnych kontaktów z wydawnictwami, z dziennikarzami. […] Jak poeta znosił nagłą zmianę swojego losu? On, dla którego czytelnik, możliwość pracy dla niego równoznaczne były z życiem? Jak reagował na izolację? […] Ten zawsze pełen ludzi dom nagle opustoszał. […] Zrozumiałe, że następstwem restrykcji, ostracyzmu towarzyskiego stała się kolejna, niezwykle głęboka depresja psychiczna”.

*

A teraz Neil Armstrong (1930-2012). Pierwszy człowiek na Księżycu, Magellan i Vasco da Gama kosmosu w jednym. Oto jego przygody w wieku lat 31, gdy był pilotem-oblatywaczem. Trudno powiedzieć, czy bardziej groteskowe, czy żenujące.

„21 maja 1962 roku Armstrong poleciał myśliwcem F-104, żeby sprawdzić czy suche jezioro Delamar w południowej Nevadzie będzie się nadawało jako rezerwowe lądowisko dla samolotów rakietowych X-15. Podchodząc do lądowania źle ocenił wysokość, a do tego nie zorientował się, że jego podwozie nie jest w pełni wysunięte. Podwozie dotknęło ziemi i zaczęło się chować. Armstrong dał pełną moc, żeby odejść na drugi krąg, ale stery i drzwi do komory podwozia zdążyły już uderzyć o grunt. Uszkodzone zostało radio i zaczął wyciekać płyn hydrauliczny.

Pozbawiony łączności radiowej z ziemią Armstrong poleciał na południe, do bazy Nellis. Przeleciał obok wieży kontrolnej i machając skrzydłami uprzedził o podejściu bez radia. Na skutek utraty płynu hydraulicznego otworzył się jednak tylny hak i przy lądowaniu zaczepił o linę hamującą. Samolot Armstronga wyrwał linę z umocowań i pociągnął ją za sobą.

Uporządkowanie pasa startowego i założenie nowej liny zajęło pół godziny. Armstrong zadzwonił do bazy Edwards i poprosił, by ktoś po niego przyleciał. Wysłano po niego Milta Thompsona w samolocie F-104B. Była to jedyna dostępna maszyna dwumiejscowa, ale Thompson nie leciał nią nigdy wcześniej. Do Nellis dotarł z trudnościami. Lądował twardo przy silnym bocznym wietrze, w wyniku czego pękła lewa opona. Pas startowy ponownie zamknięto, by ogarnąć sytuację, a z bazy Edwards wystartował z kolei Bill Dana, w samolocie T-33. On z kolei przy lądowaniu omal nie wypadł z pasa. Wobec takiego rozwoju sytuacji szefostwo bazy Nellis zdecydowało, że nie chce więcej kłopotów i odprawiło wszystkich trzech pilotów NASA transportem naziemnym.”

*

ŹRÓDŁA:

[1] Marina Vlady, „Wysocki, czyli przerwany lot”, tłum. K. Szymanowska, wyd. Czytelnik, Warszawa 1990.

[2] Kira Gałczyńska, „Zielony Konstanty, czyli opowieść o życiu i poezji Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego”, Książka i Wiedza, Warszawa 2000, s. 270-271.

[3] A to po prostu przetłumaczony przeze mnie fragment z Wikipedii — https://en.wikipedia.org/wiki/Neil_Armstrong#Test_pilot (dostęp 25 IX 2020).

*

rysunek pióra, towarzyszący zapisowi na stoicki newsletter

Podobają Ci się moje teksty? Pozwól, że będę pisał do Ciebie częściej — zapraszam na maila!

1 myśl w temacie “Nigdy nie jesteś sam, cz. I”

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top