Parenting metodą Muminków

Dzisiaj o byciu rodzicem. Porady praktyczne, przemyślenia, polskość z perspektywy porodówek. Odcinek pierwszy, obejmujący czas od Waszego zakochania do narodzin małego Muminka. Obserwacje, porady i refleksje osobno. Dla wszystkich młodych rodziców – i nie tylko.

OBSERWACJE

1. Tak jak same narodziny dziecka to czas bardzo przyjemny społecznie – zostaniecie zasypani gratulacjami i miłymi słowami, nawet od tych, od których się nie spodziewacie – tak niestety doświadczenie życia w ciąży każe zacząć ten tekst na nucie molowej. Pierwsza, naczelna i główna obserwacja życia ciążowego jest bowiem taka, że wszyscy będą Was straszyć. Przez wielkie „s” i bez żadnej miary. „Cieszcie się wolnością”, „wszystko się skończy”, „teraz zobaczycie”, „dowiecie się, ile nie umiecie”. Wszystko to odmienione przez sto przypadków i powtórzone milion razy. Poza najbliższą rodziną mało kto powie, że super i że wpadnie pomóc i że razem pomyślimy. Niestety, główny sposób, w jaki Polki i Polacy reagują na ciążę to właśnie straszenie.(Uwaga: wymiar genderowy też jest. Tylko straszyć będą głównie przyszłego ojca. Przyszłą mamę będą straszyć oraz zasypywać sprzecznymi, często księżycowymi radami).

2. Ale od razu odwracając już monetę: ciąża to zarazem doskonały test dla przyjaciół i znajomych. Wykrywacz tego, kto żyje w świecie wiecznej smuty, a kto potrafi od ręki oddać furę ubranek i przewijak, albo napisać przynajmniej tak:

No i takim ludziom cześć i chwała. A nam wyciąganie odpowiednich wniosków.

3.  Przygotujcie się na potop zdań zaczynających się od „musisz”, „powinnaś”, „nie wolno” i „koniecznie”. Na składnię pozbawioną urody koniunktiwu. Tryb rozkazujący stanie się trybem dominującym, a szantaż emocjonalny – normą.

4. Ciekawa rzecz, że nikt Wam nigdy nie da poczucia, że cokolwiek dobrze wybraliście, zdecydowaliście, postanowiliście. Wszyscy będą – świadomie, czy nieświadomie – wszystko podważać. Ludzie nie potrafią zrozumieć, że nawet rodzice potrzebują jakiejś wysepki względnej pewności. Zawsze będą w Was indukować wątpliwości. Zawsze.

5. Na ten przykład wybór szpitala do porodu. Jeżeli w ogóle macie wybór, a nie uświadomioną konieczność, to jest to wybór trudny. Dlaczego? Dlatego, że wszystkie opinie, jakie można przeczytać, zdobyć, są jednoznacznie ambiwalentne. O każdym szpitalu przeczytacie świetne, a zarazem fatalne rzeczy. Pełny postmodernizm: nie ma faktów obiektywnych. A rozpytywanie dookoła przynosi tylko gwoździe do trumny tychże. Jak pisałem wyżej, nawet jak komuś powiecie, że chcecie urodzić w X, to nikt nie powie „o, fajnie”. Raczej reakcją będzie, „Hmm…, ale znajoma mojej znajomej tam rodziła i mówi, że masakra. Że zarazili ją tam wirusem gorączki krymsko-kongijskiej, podmienili jej dziecko, a jedzenie było ohydne”.

6. Istnieje coś takiego jak fetysz przemalowania pokoju. To znaczy: przez całą ciążę rodzina będzie suszyć Wam głowę, że musicie przemalować pokój dla dziecka. Fetysz ten oparty jest na obiektywnej przesłance: dziecko wychowywane w pokoju niepomalowanym gorzej śpi i częściej choruje. Związki estetyki z immunologią są przecież głęboko udowodnione. Ważne: ten fetysz objawia się z całą mocą wtedy, gdy USG ujawni płeć dziecka. W umysłach ludzi płeć i malowanie jakoś dziwnie blisko sąsiaduje ze sobą.

7. Wokół ciąży i rodzicielstwa kręci się dużo niefajnych, antyojcowskich dowcipasków i dopowiedzeń. Wszyscy staramy się być nowocześni i cool, jesteśmy partnerscy i się wspieramy… ale jak przychodzi co do czego, to tego tatę się miękko ale wyraźnie odsuwa, wtłaczając Was w przepaść stereotypu. Sypią się te niby-niewinne żarciki, że tata owszem, może być przy porodzie… dopóki nie zemdleje. Że jeżeli się zajmie małym Adamem/Zosią, to tylko leżąc przed telewizorem i trzymając pilota w drugiej ręce. No i oczywiście, że tata to by wolał mieć małego Adasia, no bo przecież każdy facet „woli organizować wyścig samochodzikami po podłodze niż czesać jednorożce” (mimo kilku prób nie udało mi się samodzielnie napisać tak kretyńskiego zdania i zaczerpnąłem je po prostu stąd). Słowem: daleko od rewelacji. Jak te stereotypy mają wymrzeć, jeżeli wszyscy je ciągle powtarzają?

PORADY

8. Przede wszystkim: Wasze dziecko ma imię. Jeżeli nie wiecie, jakie imię mu/jej chcecie nadać, jeżeli zwracacie się do jej/niego per „maleństwo”, albo „dzidziuś”, a zwłaszcza jeśli idziecie w botanikę, czyli w te creepy „fasolki” itp. – to wiedzcie że coś się dzieje. To jest najświeższe odkrycie amerykańskich naukowców: zwracanie się do człowieka po imieniu, bez eufemizmów i anonimizujących omówień – to dobrze robi na rozwój jej/jego mózgu. Stąd też, w ramach tego tekstu będę o Waszym dziecku mówił, roboczo, „Adam albo Zosia”.

9. Idea najogólniejsza. Nie przesadzajcie z przygotowaniami. Wszystkiego i tak się nie da przygotować i zawsze się okaże, że czegoś zabraknie. Z drugiej strony, rodzina i tak Was przypuszczalnie obdaruje dość nieprzewidywalnymi prezentami. Wszystkiego tu w logikę nie ułożycie – więc po co się spinać zawczasu?

10. Na tejże nucie. Istnieje coś takiego jak brzuszkowe, czyli profesjonalna sesja fotograficzna dla kobiet w ciąży. Polecam mocno nie wydawać na nią 600 złotych . Naprawdę, nie jest wiek XIX i nie trzeba się już błąkać po zimnych atelier. Mamy wiek XXI i już dawno wymyślono selfie-sticki.

11. Na nieco innej nucie: w ciąży słuchajcie cały czas Mozarta. Oczywiście. Totalnie nie ma pewności, że to jakkolwiek pomoże na rozwój umysłu Adasia/Zosi. Jest natomiast pewność absolutna, że to pomoże Waszym umysłom.

12. Jeżeli staracie się unikać argumentu „nie mogę tu czy tam przyjść, albo tego zrobić, bo jestem w ciąży” – to nie starajcie się. Ludzie i tak będą myśleć, że wszystko, co robicie i czego nie robicie, jest spowodowane ciążą. Walka z tym nie ma sensu, można swobodnie odpuścić. Let nature take its curse 😉

13. Do przewidywanego terminu porodu (który jest i tak picem na wodę: nauka stworzyła ściereczki Domol i wysłała człowieka na Księżyc, ale w sprawie daty urodzenia nowego człowieka ma do powiedzenia tyle co znachorka z wahadełkiem) śmiało dodajcie 10-15 dni i dopiero tę datę puszczajcie w obieg wśród rodziny i znajomych. Oszczędzicie sobie dużej liczby esemesów z niedopowiedzianym (lub dopowiedzianym) pytaniem „czy to już?”.

14. Google Waszym wrogiem (no, nadmiar Google’a Twoim wrogiem). Nadmierne sprawdzactwo w internecie może się niedobrze skończyć. Polecam dietę informacyjną umiarkowaną do ścisłej. Z bytami to filozofowie się jeszcze spierają, ale problemów i lęków powstałych z nadmiaru sprawdzania w internecie – naprawdę nie ma co tworzyć ponad konieczność. Ta zasada oczywiście nie dotyczy niniejszego tekstu.

15. Z ww. powodów nie polecam żadnych blogów parentingowych. No, poza Myślnikiem, tylko dwa (na razie). Naukowy wymiar rodzicielstwa na blogu mataja.pl, a społeczny na blogu boskamatka.pl.

16. Ale zguglujcie czym jest lotus birth. To trend, nie pozycja do porodu. Jest moc! Czy jest coś bardziej zakręconego niż to?

17. Ikea Waszym przyjacielem, a jeszcze większymi przyjaciółmi – Wasi dzieciaci przyjaciele. Jak to się mówi, wychowanie dziecka jest wspólnym wysiłkiem całej wioski. W warunkach wioski globalnej i radykalnej urbanizacji trudno już to niestety zrealizować dosłownie… ale trzeba próbować! Założcie plik „The Village It Takes.docx” i wpisujcie miasta, znaczy nazwiska – żeby wiedzieć do kogo z czym się możecie zwrócić o pomoc.

18. A w wersji minimum bardzo warto stworzyć (ew. włączyć się w) obieg rzeczy dla dzieci. W sensie, żeby się wymieniać rzeczami, puszczać je dalej i tak dalej. Nie dość, że używane rzeczy są ponoć lepsze, bo prane, to tutaj jest naprawdę duży potencjał na bycie smart. Jest bowiem kombinacja dwóch czynników. Po pierwsze, producenci i sprzedawcy wszystkiego, co dotyczy dzieci, totalnie cisną ceny, bo wiedzą, że przecież nikt nie chce oszczędzać na dziecku. To chyba nie potrzebuje dowodów, ale zeskrinszotowane są czyny i rozmowy:

Śpiworek za 1399 PLN, nieśmigany. A jak coś, to jest jeszcze wózek za piętnaście tysięcy – tutaj. W zestawie jest „kaszmirowy kocyk” i „skórzana rączka z wygrawerowanym logo [Aston Martin]”. Taka sytuacja.

Po drugie, dziecko niesamowicie szybko ze wszystkiego wyrasta i coraz to coś nowego potrzebuje. Jak się pomnoży jeden czynnik przez drugi to wychodzi naprawdę turbo dawka kasy, którą można wydać, jeśli się ją ma i chce. Obejście tego przez uspołecznienie – to jest bardzo przyjemna droga.

19. I w ogóle, małe dziecko to cradle argument w pełni swojej siły i wspaniałości. Kiedyś nam wszystkim starczały do szczęścia pieluszki i mleko, a ledwie dorośniemy, to całe królestwa są za małe. Na szczęście, Adaś/Zosia są teraz na tym pierwszym etapie. One naprawdę niczego poza Wami nie potrzebują. Kolor ścian, bajery zabawek – to wszystko jest absolutnie bez znaczenia. To robi dobrze tylko Wam.

20. Może to oczywiste, może inaczej się teraz nie praktykuje, ale dla porządku: przyszli ojcowie – bądźcie przy porodzie. Czy jest coś smutniejszego niż jeśli kobieta musi prosić o pomoc siostrę, albo przyjaciółkę? Czy jest coś smutniejszego niż instytucja douli? Albo jak przyszły ojciec czeka pod drzwiami, tudzież, w wersji hard, pije z kolegami? Pamiętajcie: bycie przy porodzie to nie jest odbieranie go. Nie wyręczasz położnej, ani – w wersji cięcia cesarskiego – nie podajesz chirurgowi skalpela czy ssaka. Bycie przy porodzie to wspieranie partnerki, oraz – może przede wszystkim – buforowanie między nią, a resztą szpitala. Jeszcze Polska nie zginęła i zawsze potrzebny jest ktoś, kto ogarnie, przypomni, upomni się, wykłóci u lekarzy.

21. A propos porodu. Można przy nim pobrać krew z pępowiny i zamrozić komórki macierzyste. Na kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat. Jest to trochę olśniewający cud ludzkiej medycyny, a trochę współczesna magia. Komórki omnipotentne, które wszystko wyleczą, sok z gumijagód, który jest dobry na wszystko – z których wyrośnie dla Was nowa wątroba, jeśli wpadniecie w szpony codziennego piąteczku, albo nowy mózg, jeżeli za dużo będziecie oglądać telewizora. Ale: warto rozważyć. Oczywiście, to jeden z tych tematów, gdzie wchodzą te specyficznie polskie wątpliwości, czy planowanie czegokolwiek w tym kraju na dekadę albo dwie ma sens. Czy Rzeczpospolita Polska jest w stanie wywiązać się ze zobowiązania danego na dwadzieścia lat? Choćby tylko takiego, że się przez ten czas nie rozpadnie? Czy w 2040 będzie istniał ZUS? A co, jeśli nadejdzie jakaś jutrzenka swobody i wszystko będzie inaczej? Ale z dokładnością do tych wątpliwości: warto przemyśleć te komórki macierzyste.

22. Cofając się wstecz do przedporodu. Warto zrobić babymoon, czyli ostatni wspólny wyjazd jeszcze we dwoje, i solidnie poświęcić go rzeczom, które trudniej będzie później robić, przede wszystkim obgadywaniu ludzi. Nie da się wyspać na zapas, ale da się na zapas naplotkować, a przy małym Adamie/Zosi to będzie trudniejsze. Przynajmniej na tym delikatnym etapie, kiedy już będzie umieć po polsku, ale jeszcze nie w dyplomację. Parę lat upłynie zanim Adaś/Zosia zrozumieją, że to, co mama i tata mówią między sobą, a to co mówią wobec innych – to są dwie różne rzeczy.

23. Trudny temat social mediów! O tym, czy Adam/Zosia będą gwiazdkami społecznościówek już w pierwszym trymestrze, to zdecydujecie sami. Nie współczuję tutaj, ani nie zazdroszczę. Ani nie namawiam, każdy niech rozważy i podejmie tę decyzję na własny rachunek. Stąd, tutaj uwagi czysto techniczne. I będą one takie: (a) guglowanie rzeczy w rodzaju pregnancy announcement funny social media how to do it może się skończyć obrażeniami mózgu. Oszczędzę Wam szukania, najlepiej tutaj będzie polecieć klasykiem, czyli sztuką konceptualną i wrzucić to:

(źródło)

(b) Maksymalizacja lajków jest funkcją wstrzelenia się w odpowiedni tydzień ciąży. Tylko nie wiadomo w który. Chodzi o to, że zaraz po tym jak zaczniecie mówić o istnieniu Adama/Zosi szerzej niż najbliższej rodzinie, wystąpi taki charakterystyczny moment, gdy się to przeleje, wiadomość gwałtownie eksploduje i rozejdzie się po świecie. Poznacie go po tym, że nagle tak trochę znikąd zaczną Wam gratulować ludzie, którym Wy o ciąży nie mówiliście. I teraz: cały trick social-mediowy polega na tym, żeby napisać o tym na fejsie, czy gdzie tam chcecie, tuż przed tym momentem. (c) Nie chcę tu wprost odradzać sprawy i wspominać o prawie Adama/Zosi do prywatności i takich tam smętach, więc dorzucę tylko argument praktyczny. Puszczanie w świat niusa o ciąży to ryzykowny deal, bo każda nietrzycyfrowa liczba lajków będzie porażką. Tak szczerze, to myślę, że za ciążę należy się minimum trzysta. Więc, może lepiej tak po stoicku, unikać rozczarowań?

24. A bardziej serio: są różne metody rozwiązania tego problemu. Generalnie, są oczywiście heroiczni rodzice, którzy pompują zdjęcia Adama/Zosi na fejsa ile wlezie i liczą, że cierpliwość ich znajomych to zniesie (przeliczą się). Tym rodzicom, którzy nie podzielają tego heroizmu, polecam stworzenie mocno ograniczonego, zamkniętego kanału gdzie będzie można zorganizować bezzwrotną rozpustę zdjęć Adama/Zosi. Zależnie od układu rodzinno-towarzyskiego polecam dwie opcje do przemyślenia. Jedna to konwersacja grupowa na whatsappie stworzona specjalnie do wysyłania tych zdjęć. Zakładamy konwersację i tam ładujemy zdjęcia ile wlezie. To jest raczej wariant dla ścisłej i najbliższej rodziny – generalnie dla tych, którzy chcą się zachwycać i którzy chcą zobaczyć wszystkie możliwe zdjęcia. Tutaj uwaga: ta konwersacja obejmować będzie te fragmenty Waszych rodzin, które nie muszą się znać, no i niestety nawet lubić. Więc trzeba wszystkim uczestnikom wyjaśnić, jakie panują reguły. Standardowo, że należy pisać „słodziaczek!!!111” i „ale ma śliczne stópki”, ale nie wolno inbić i wdawać się w ponure flejmy. Wersja druga to zamknięta grupa na fejsbuku założona w tym samym celu. Jest plusem jest to, że powiadomienia na fejsie łatwiej ignorować niż na whatsppie, a więc można więcej osób włączyć, w tym bliskich znajomych. Zastrzeżenie jak powyżej: uważać na inby i flejmy.

25. Polecam łóżeczko Chicco Next2Me dream. To jest niezły patent, no i to hasło reklamowe! „Śpij spokojnie. Jestem obok i trzymam cię za rękę”. Mówią, że poezja w Polsce słabuje. Widać nie słabuje, tylko poeci robią w reklamie.

26. Dla małej odtrutki na całe to nasze polskie narzekactwo i wieczną zimę, polecam pogadać ze znajomymi z USA na temat urlopu macierzystego. W szczególności, tak niby mimochodem rzucić, że RP gwarantuje rok płatnego urlopu. I nadstawić ucha co oni mają do powiedzenia.

27. Radzę się radzić! Rady i radki będą Wam bardzo potrzebne… ale: rady trzeźwe, konkretne i praktyczne. Nie słuchajcie tych, którzy będą rzucać frazesy w rodzaju „wyśpijcie się na zapas”, czy „ho ho ho!”, tylko tych, którzy przypominają, żeby obciąć paznokcie przed porodem. Prawda jest taka, że ludzie mają mnóstwo insajderskiej, nieoczywistej wiedzy, która jest megaprzydatna. Skrywają ją jednak za konwencjonalnymi banałami i straszeniem, a pewnie i własnym lękiem przed przyznaniem się, że to czy tamto dla nich samych było zaskakujące czy bolesne. Trzeba więc tę wiedzę od nich wydobyć.

28. Polecam doktrynę optymizmu. Ogólnie rzecz biorąc jakoś to tak jest, że wielkie rzeczy i aspiracje nie lubią zdarzać się same w sobie: potrzebują przetłumaczenia na język konkretu i pretekstu. I tak samo tutaj: może pojawienie się Adama/Zosi to dobry pretekst, żeby stać się bardziej optymistycznym? Uśmiechanie się do dziecka, unikanie warczenia, odizolowanie się od polskiej biernej agresji? Pomyślcie o tym tak: jeżeli na początku jedynym światem, jaki pozna Adaś/Zosia, będą Wasze uśmiechnięte twarze – to skąd będzie miało wiedzieć, że można inaczej? Oczywiście, kiedyś się dowie, że świat jest zły. Ale to będzie dopiero kiedyś i patrz ostatni punkt w części refleksje. Na razie niech wieczna wiosna świeci w Waszym państwie.

29. Myślę, że radzę, żeby wyluzować na wszystkich frontach. Spójrzcie na to i z tej strony: wydanie potomstwa na świat to ta jedna rzecz, do której Matka Natura nas wszystkich stworzyła. Ta sama natura, która odpowiada za absurd śmierci i groteskę wyrostków robaczkowych. Tym razem jesteście po jej jasnej stronie, tutaj właśnie skupiają się wszystkie pozytywne moce. O tej jednej rzeczy możecie być najzupełniej pewni, że udała się milion pokoleń wstecz: przez bursztynowe szlaki, zlodowaciałe jaskinie, afrykańskie sawanny, krzaki w cieniu dinozaurów, hen wstecz po brzegi niewyobrażalnego morza. Będzie lepiej niż się wydaje, natura jest po Waszej stronie, wszystko jest przez nią mocniej, pewniej i bardziej ogarnięte niż się może wydawać. Słowem: no drama Obama.

REFLEKSJE

30. Istnieje coś takiego jak fetysz skali Apgar. Nawet jeśli nie wiecie o co chodzi, to wiecie, bo widzieliście to tysiąc razy. Jak się Adaś/Zosia już urodzi, to rodzice wysyłają rodzinie i znajomym (albo po prostu na fejsa) fotkę dziecka plus obowiązkową informację ile waży, ile ma centymetrów i punktów w skali Apgar. (Ten motyw trafił nawet do książki „Jak pokochać centra handlowe” – pisałem o niej już na „Myślniku”). I to jest trochę dziwne. Bo dlaczego to jest niby takie ważne? Mam wrażenie, że to jest trochę jak wywieszanie skrwawionego prześcieradła w noc poślubną: obwieszczenie społeczeństwu, że się spełniło obowiązek i wyprodukowało dużego i silnego bobasa. No ale skala Apgar? Po co? Czy dziecko, które ma 5/10 jest mniejszym dobrem? Czy podania o piencet plus można składać tylko razem z zaświadczeniem, że na skali Apgar było minimum 8/10?

31. W naszym (pozornie) racjonalnym świecie, w którym wszystko ma stronę na Wikipedii, cenę w dolarach i nazwę po angielsku, w którym rozstrzygają rubryki zysków i strat, a wszystko wtłaczane jest w logikę kapitalizmu, a przynajmniej w logikę zdań, w tym świecie ciąża, z jej własnym, niepojętym, wspaniałym rytmem, z jej wyzywającą nieprzewidywalnością, jest wspaniałym przypomnieniem, że są wciąż rzeczy poza i ponad nami, na które nikt nie ma wpływu i przed którymi wszystko inne wciąż jeszcze cofa się w pokorze.

32. Kwestia „rodzicielstwa bez fikcji”. Istnieje obecnie w Polsce (i nie tylko) potężny nurt pokazywania „odlukrowanego rodzicielstwa”, przekłuwania balona, pokazywania jak jest naprawdę i że to „naprawdę” to wcale nie są różowe, słodkie bobaski, tylko smarki, kupy i nieprzespane noce. W tym temacie śmiga blog za blogiem i książka za książką (choćby wspomniana już książka Natalii Fiedorczuk). I teraz: nazwij to dżenderem, nazwij to mową nienawiści – ale czy aby na pewno jest oczywiste, czym jest ten wyjściowy cukier i lukier? Wszyscy chcą głośno przebijać nadęte balony słodyczy, ale czy aby na pewno jest co przekłuwać? Patrz sam początek tego tekstu: rodzicielstwo, a zwłaszcza macierzyństwo, to przecież gigantyczna presja społeczna, zalew biernej i jawnej agresji, oczekiwań, straszeń i wygłaszanych tyrad. Czy aby na pewno chcemy twierdzić, że przed „przebiciem balonika” było aż tak znowu różowo?

Mam tutaj wrażenie, że mówienie o rodzicielstwie w kategoriach „mówienia prawdy” i „pokazywania bez fikcji” to jest znów konwencja, tym razem konwencja młodego, naszego (tj. urodzonego po ca. 1980 roku) pokolenia. Każde pokolenie ma swój twist, konwencją starszego pokolenia jest walenie kocopałów o ujemnej empatii („wszystko się skończy”, „no to teraz będzie”), konwencją młodego – jest  wchodzenie w schemat „mówienia bez fikcji”.

33. Jeżeli dotychczas się nie zastanawialiście nad takimi rzeczami jak np. ile hajsu z budżetu powinno iść na czołgi, karabiny dla Wojsk Obrony Terytorialnej i drogi sprzęt do zabijania ludzi, a ile na przykład na pensje pielęgniarek i położnych , wyposażenie szpitali i ubezpieczenia społeczne, to pobyt na porodówce jest dobrym momentem, żeby się nad tym chwilę zastanowić. Tako rzecze klasyczka.

34. Najciekawsze, najbardziej przewrotne, ale też poniekąd najtrudniejsze jest w tym wszystkim to, że bycie rodzicem zmusza do dokonania fundamentalnego oszustwa na własnych dzieciach. Jakiego? Otóż: dla dziecka rodzice są racjonalnością świata. Ciężar odpowiedzialności rodzica polega na tym, że musi uczyć dziecko i przed dzieckiem odgrywać, że świat jest racjonalny i sprawiedliwy, uczyć je, że warto jest być przyzwoitym, że ciężka praca popłaca, słowem, że jeśli ktoś patrzy na świat rozumnie, na tego świat też popatrzy rozumnie. Inaczej jest przecież bez sensu. Ale: musimy to wszystko robić wbrew temu co sami wiemy, wbrew temu, że dobrze wiemy, że tak przecież nie jest. Tu jest ten konflikt: najświętsza intuicja mówi, że świat jest ciemny i zły, pełen cierpienia i niesprawiedliwości… ale z miłości do dziecka musimy się obrócić przeciw niej i tłumaczyć Adamowi/Zosi – przynajmniej przez pierwsze lata – coś odwrotnego. I myślę, że kto nie chce wziąć na siebie tego ciężaru, ten nie powinien nawet myśleć o posiadaniu dzieci.

Ale uwaga: na tym to się przecież nie kończy. Z góry wiadomo, że gdy dziecko podrośnie, wtedy dotrze wreszcie do tej smutnej wiedzy o nieracjonalności i niesprawiedliwości świata… i będzie nam, rodzicom, miało za złe, żeśmy je uczyli czegoś innego. No i to jest ten twist: tę odpowiedzialność trzeba wziąć na siebie, wiedząc z góry, że dziecko będzie nam to kiedyś miało za złe! Będzie to złość słuszna, ale i niemożliwa do uniknięcia. I gotowość do bycia rodzicem w pewnym sensie tym właśnie można mierzyć: gotowością do wejścia w taką trudną relację. Kto na to nie jest gotowy ten, jako się rzekło, niech nie myśli o posiadaniu dzieci.

*

rysunek pióra, towarzyszący zapisowi na stoicki newsletter

Podobają Ci się moje teksty? Pozwól, że będę pisał do Ciebie częściej — zapraszam na maila!

  1. O rany, nie mogę się doczekać kolejnych tekstów o rodzicielstwie. Z tego rodzaju meta perspektywy nikt tego tematu w Polsce nie ruszał i już przez samą nieoczywistość będzie to ciekawie czytać.

    1. Piotr Stankiewicz

      @Wita: generalnie idea jest taka, że sukcesywnie będą nowe teksty na ten temat – raz na jakiś czas 🙂

  2. Przechodziłem przez to 6,5 roku temu, ale generalnie wszystko się zgadza. Na 13 (numer z datą) nie wpadliśmy, a szkoda. Generalnie z perspektywy czasu muszę powiedzieć, i nie odkrywam tu Ameryki, że najtrudniejszy jest pierwszy rok. Może półtora. Ja w 12 miesięcy po urodzeniu się Uli schudłem 10 kg z niewyspania i przemęczenia. Ale warto było. Nie rozpisuję się, bo nie umiem opisać tego wszystkiego co niesie ze sobą posiadanie dziecka, zwłaszcza mnóstwa uczuć i przeżyć na każdym etapie. Więc powtórzę tylko to co na FB – córeczki są zarąbiste 🙂
    A i jeszcze jedno, z dużym wyprzedzeniem ale jedna rada: ZAPISUJCIE W TRWAŁYM MIEJSCU (nie w telefonie tylko np. w notesie) SŁOWA WASZEGO DZIECKA. Ja mam spisane od pierwszego („tata”) po dzisiejsze co lepsze urszulkowe bon-moty, i to jest fantastyczna pamiątka rozwoju umysłowego małego człowieka. Początkowe rozczulają, te późniejsze coraz częściej dają do myślenia (choć do śmiechu też). Haiku, jakie wyśpiewała w formie piosenki w lecie 2014 mam od dawna na FB (zdjęcie w tle profilu). Mam też t-shirta z jej poradą, jaką udzieliła mi kiedy skarżyłem się że nie mam siły biegać: „Trzeba uwierzyć w siebie i szybko przebierać nogami!” Do tego niekończące się płody słowotwórcze („wydychentylator” i „wyciągalator” – to klima). Zapisywać, takie rzeczy, zanim umkną!

    W ogóle ulotność czasu odczuwam przy Uli dużo mocniej. Każdego dnia towarzyszy mi myśl, że ona się zmienia w piorunującym tempie, co jest oczywiście prawdą. Uwielbiałem usypiać ją na rękach i oczywiście już z tego wyrosła – niestety ja nie… Trzeba chłonąć każdy etap, ile się da, bo to wszystko strasznie szybko się zmienia…

  3. Też trochę nie pojmuję tego „przekłuwania balonika”. Owszem, jest czasem brudno, nudno i śmierdzi – ale przecież musi tak być. Przecież nie da się i nie ma nawet sensu porównywać życia bez dziecka i życia z dzieckiem. To logiczne, że przed dzieckiem nie było pieluch, tak samo jak logiczne jest, że teraz są. W tym rachunku pieluchy nie są elementem dodanym do życia – one stają się życiem, przynajmniej na te około 2-3 lata. Elementem dodanym są natomiast uśmiechy dziecka, jego radości i to, ile nam daje obcowanie z nim.
    Przekłuwać balonik muszą chyba Ci, którzy słuchając o tych uśmiechach i zabawach zapomnieli (może nigdy nie wiedzieli) o męczących i czasem dołujących oczywistościach, jak kupy, ząbkowanie czy inne troski albo ci, którzy przymierzają swoje nowe życie do ram życie, jakie wiedli wcześniej.

  4. Tekst połknęłam na kilka podejść, ponieważ od rana nie mogłam znaleźć czasu na spokojną herbatkę i lekturę, na którą jednak potrzeba trochę skupienia. Jestem w szóstym miesiącu ciąży i ten teks jest jakby pisany dla mnie 😉 Z zaskoczeniem stwierdzam, że jest jeszcze tyle spraw, którymi nie zdążyłam się do tej pory zmartwić/przejąć/przestraszyć, że wbrew słowom mojego partnera – nie boję się wszystkiego.
    My mamy to szczęście, że o ciąży wie naprawdę niewiele osób – ani specjalnie się tym nie chwalę, więc rozmowy z osobami, które mnie nie widzą (Facebookowe pogaduszki) nie są jedynie o tym, jak będzie mi ciężko i źle, kiedy Janek przyjdzie na świat. (Tak, Janek. Nie dziecko, nie „to” i nie „maleństwo”. Od kiedy znamy płeć, jest Janem Kazimierzem i to naprawdę wiele pomaga, bo nie mam wrażenia, że w brzuchu rośnie mi obcy, tylko moje własne dziecko, z którym zaczęłam miesiąc temu rozmawiać na temat przyczyn dla których kopie mnie o określonych porach dnia).
    Na szczęście więc jedyne moje schizy dotyczące ewentualnych trudności jakie spotkają nas po rozwiązaniu pochodzą z własnych przemyśleć. I dobrze, bo gdyby jeszcze ktoś miał mnie straszyć, wylądowałabym w psychiatryku, a nie na porodówce.
    Za ten tekst dziękuję – uspokoił, chociaż na chwilę, kilka moich wielkich strachów. W sumie, nie ja pierwsza i nie ostatnia przez to przechodzę. Zresztą, jaka ja? My! Jest nas dwoje, więc o połowę łatwiej 😉 Postaram się więc zaufać instynktowi i nie popadać w paranoję 😉

  5. Czy jest coś smutniejszego niż instytucja douli? – Tak. Samotna, pozbawiona wsparcia kobieta na porodówce. Niejednej z nich towarzyszy partner. Siedzi na łóżku i czyta sobie fejsbuki. Albo wychodzi na papierosa. Wiem, bo ich widuję. Są też tacy, którzy bardzo chcą pomóc swojej pani, lecz nie wiedzą jak, a rodzące nie zawsze mają czas i cierpliwość, żeby tłumaczyć. Doula jest właśnie po to, aby pomóc jej i jemu ogarnąć temat, optymalizować ten moment narodzin. Doula również pomaga, gdy rodzice wracają do domu z noworodkiem i zapominają zabrać ze szpitala instrukcję obsługi swojego dziecka. Doula robi swoje i – w przeciwieństwie do teściowej – wychodzi, gdy nie jest już potrzebna. Nie jest żadnym wynalazkiem postmodernistycznym, tylko starą jak rasa ludzka życzliwą obecnością „wioski”, w której są nie tylko młodzi rodzice, ale i ci doświadczeni, co to już nie muszą udowadniać, że ich rodzicielstwo jest lepsze od innych, tylko biorą się do roboty.

  6. Pingback: Widzenia o przyszłości świata - Myślnik Stankiewicza

  7. Jakkolwiek doceniam bardzo precyzję i mądrość tej listy (od ponad 8 lat słyszę, jak wychowywać dziecko), tak nie mogę się zgodzić z polecaniem deponowania krwi pępowinowej jako „polisy” czy „na wszelki wypadek”, zwłaszcza jeśli odbywa się to kosztem czegoś. Jest to absurdalnie droga impreza z niezbyt dokładnie udowodnioną przydatnością dla dziecka. Kilka sensownych słów tutaj: http://www.mamalekarz.pl/krew-pepowinowa-6-prawd/

  8. Pingback: Parenting metodą Muminków (II) : czwarty trymestr - Myślnik Stankiewicza

  9. Pingback: Kroniki (I) - Myślnik Stankiewicza

  10. @20 – czesc kobiet nie ma z kim pojsc.
    Doule niestety czesto sa lekko szajbniete, porody naturalne, fazy ksiezyca etc, ale bywaja zdroworozsadkowe, nie poddajace sie panice, znajace proces z doswiadczenia, a jako osoby nie do konca zwiazane miewaja trzezwiejszy osad niz osoby zaangazowane w proces.
    Nie widze w nich nic smutnego.
    Jej obecnosc nie wyklucza partnera, moze stanowic wsparcie tez dla niego (niektorzy mezczyzni sa przerazeni, mdleja, co jest ludzka reakcja).
    @21 Zuzanka ma racje. Krew pepowinowa jest jak kocyk Gucci.
    @30 Skala Apgar jest fetyszyzowana, ale to niezly prognostyk tego co bedzie sie dzialo, 10 oznacza ze sa spore szanse ze dziecko bedzie sie rozwijalo zdrowo. 5, czy 0 moze oznaczac, ze to bedzie troche inne rodzicielstwo, gdzie np do konca zycia (dziecka lub swojego) rodzic bedzie sie zajmowal dzieckiem niezdolnym do samodzielnego zycia, albo ze zycie zmieni sie w niezliczone godziny terapii.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top